Złowieszcza nazwa „Katyń” zapadła głęboko w świadomość wszystkich Polaków. Nie ma chyba potrzeby po raz kolejny rozwodzić się nad całym rozmiarem zbrodni, którą tam popełniono, i kłamstw – które miały służyć zbrodni tej zatajeniu. Chcę jedynie wspomnieć o człowieku, który był osadnikiem wojskowym, mieszkał w Skarbkowie i na którego życiu wizyta w Katyniu odcisnęła swoje piętno.
Aby osadzić tę historię w czasie muszę przypomnieć nieco wydarzenia. Rozkaz, aby zlikwidować ok. 22 tysięcy polskich obywateli (oficerów oraz osób cywilnych) przetrzymywanych w specjalnych obozach jenieckich NKWD i więzieniach, został wydany na mocy decyzji Biura Politycznego KC WKP (b) z dnia 5 marca 1940 roku. Mord ten miał miejsce pomiędzy 3 kwietnia a 13 maja 1940 roku w Katyniu, Miednoje i Piatichatkach. Miejsce spoczynku 7 tysięcy osób nie jest znane.
Okres ten w ZSRR charakteryzował się szybkim rozwojem sił zbrojnych. W chwili rozpoczęcia II wojny światowej Armia Czerwona liczyła 2 miliony żołnierzy, 1 stycznia 1941 roku 4 mln 207 tys. Wprowadzano też na wyposażenie nowe rodzaje broni, jak choćby słynny T-34. W pojawiających się coraz liczniej publikacjach można znaleźć przesłanki do tezy, że w tym okresie zadecydowano już o uderzeniu na Niemcy. Można polemizować na temat daty, rozwój broni ofensywnych (wojska pancerne i powietrznodesantowe) wskazują na charakter planowanej wojny. Charakterystyczne jest też to, że likwidacja zbiegła się z uderzeniem Niemiec na Skandynawię (9 kwietnia 1940 r.) i zachód Europy (10 maja 1940 r.). Można odnieść wrażenie, że uznano, iż więzieni obywatele polscy w niczym nie będą już przydatni, stanowią „zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy radzieckiej”, a reakcji państw europejskich nie będzie z prostego powodu – będą okupowane przez Niemcy.
Teren Lasu Katyńskiego został zajęty przez Niemców w lipcu 1941 roku i przez 18 miesięcy kwaterował tam 537 pułk łączności. Na przełomie stycznia i lutego 1943 roku czterej radzieccy jeńcy wojenni odkryli groby, o czy poinformowali dowódcę tej jednostki. Pierwsze poszukiwania potwierdziły obecność zwłok polskich oficerów, po czym od 1 marca do połowy kwietnia 1943 r. Niemcy przygotowywali się do ekshumacji i wielkiej akcji propagandowej. Sytuacja na frontach była dla nich coraz gorsza. Na przełomie stycznia i lutego 1943 r. poddały się wojska spod Stalingradu, jest bombardowany Berlin i istotne jest poróżnienie ze sobą państw koalicji antyhitlerowskiej. Postanowiono wykorzystać w tym celu ujawnienie grobów w Katyniu. Aby uwiarygodnić winę ZSRR prace były prowadzone przy współpracy z naukowcami różnych krajów europejskich, na miejsce kaźni sprowadzono dziennikarzy, jeńców alianckich a także przedstawicieli Polskiego Czerwonego Krzyża i obywateli polskich z Generalnego Gubernatorstwa. Jedną z tych osób był Mikołaj Marczyk.
Od 1915 r. mieszkał on w Witebsku w Rosji, później w Niżnym Nowgorodzie. W 1921 r. wraz z rodziną powrócił do Polski, lecz pozostał sympatykiem komunistów, nawet był członkiem Związku Młodzieży Komunistycznej, a później Komunistycznej Partii Polski. W okresie wojny pracował jako brygadzista w podległych Niemcom zakładach zbrojeniowych w Stalowej Woli. W 1943 r. miał 38 lat. Jego perypetie zaczęły się w majową noc, gdy wezwany został na portiernię zakładu, w którym pracował. W rozmowie telefonicznej z dyrektorem został zapytany, czy zna język rosyjski. Po pozytywnej odpowiedzi został wezwany do dyrektora, któremu towarzyszyło dwóch niemieckich oficerów. Od dyrektora dowiedział się, że poleci samolotem do Katynia, gdzie będzie się mógł przekonać jak wygląda w rzeczywistości komunizm. Nie dały efektu próby wycofania się z wyjazdu, zagrożono wręcz, że za jego postępowanie może odpowiedzieć pozostająca w rękach niemieckich rodzina. Wyjazd miał nastąpić następnego dnia rano, powrócił więc do domu, gdzie przekazał żonie informację o wyjeździe służbowym, zataił jednak dokąd. Następnego dnia, po odebraniu w fabryce dokumentów i pieniędzy na przejazd, wyruszył do Radomia, gdzie czekał na niego inny uczestnik grupy, Stanisław Kłosowicz, 37-letni robotnik z Radomia. W dalszą podróż do Warszawy udali się pociągiem. W Warszawie też poznali kolejni uczestnicy podróży: troje dziennikarzy (szwedzki i dwaj portugalscy), Kazimierz Kawecki – dziennikarz „Gońca Krakowskiego”, pisarz Józef Mackiewicz oraz, podobnie jak Marczyk, robotnicy Włodzimierz Ambroż, Jan Symon, Leon Kowalewicz i Edmund Killer (wszyscy pochodzili z Warszawy). „Nowy Kurier Warszawski” (gazeta okupacyjna) opisywał wizytę tej grupy następująco:
„[członkowie delegacji] złożyli na jednej ze świeżo wzniesionych mogił polskich oficerów skromny wieniec z gałęzi jedliny, przybrany polnym kwieciem, który ponadto zdobiła szarfa z napisem „Pomordowanym przez bolszewików oficerom Armii Polskiej — Rodacy”. Akt ten poprzedziło krótkie, podniosłe przemówienie p. Mikołaja Marczyka ze Stalowej Woli i złożenie hołdu cieniom bohaterów-męczenników wyrażone trzyminutowym milczeniem.(…) W ten uroczysty sposób przedstawiciele polskiego świata pracy oddali cześć cieniom poległych męczeńską śmiercią Polaków.”.
Grupa przebywała w Katyniu dwa dni. Byli świadkami ekshumacji, rozmawiali z przedstawicielami Polskiego Czerwonego Krzyża oraz z zamieszkałymi nieopodal Rosjanami, mieli dostęp do laboratoriów, w których odczytywano znalezione dokumenty. Przed wyjazdem otrzymali przedmioty, które znaleziono przy zwłokach (polskie banknoty, naramienniki, guziki od mundurów i inne drobne rzeczy osobiste), aby mogli je zaprezentować w swych zakładach pracy. Marczyk odbył cykl spotkań z załogą na których wygłaszał rodzaj referatu z podróży. Podczas spotkań udowadniał, że zbrodni dokonali Rosjanie („żydo-komuna”). Według relacji kolegów z pracy nie można do końca określić, co właściwie uważał za prawdę. Większość twierdziła, że uważał, iż zbrodni dokonali Niemcy. Część pamiętała, że konsekwentnie o zbrodnię oskarżał Rosjan. W 1944 r. został wysłany do szpitala, do Warszawy, skąd powrócił do stalowej Woli już po wkroczeniu wojsk radzieckich.
Był działaczem PPR, lecz niebawem przypomniano sobie o jego katyńskiej delegacji. Zgłosił się do burmistrza Stalowej Woli, który tak opisał jego wizytę:
„Zgłosił się do mnie mówiąc, że zgodnie z przyrzeczeniem zgłasza się pod sąd ludowy. Uważając za swój obowiązek zgłosiłem o przybyciu Marczyka komendantowi miasta — oficerowi armii radzieckiej, mówiąc, że w okresie okupacji jeździł on z Niemcami do Katynia, po czym wygłaszał referaty, w których twierdził, że zbrodni na oficerach polskich dokonała „żydo-komuna”. Po zameldowaniu wysłałem Marczyka do wojskowej komendy miasta, gdzie przesłuchiwany był przez cały dzień, po czym został zwolniony.”.
Kolejnym etapem była służba wojskowa, w której doszedł do stopnia starszego sierżanta.
Z naszymi okolicami wiąże się czas po zdemobilizowaniu, ponieważ jako osadnik wojskowy zamieszkał w Skarbkowie, gdzie prowadził warsztat samochodowy. Wspomina o nim ś.p. Bronisław Adamczyk, cytowany w „Monografii historycznej miasta”: „(…) Przekazywaliśmy też zakłady rzemieślnicze i usługowe osobom prywatnym, między innymi młyn przejął Jan Dudek, drukarnię – sierż. Maksymilian Woźniak (teraz w tym miejscu jest stolarnia PSS), litografię – mjr Jan Jakus i Wacław Terpiłowski, mleczarnię – Stanisław Ćwiok, zakład ślusarski wyspecjalizowany w naprawie maszyn rolniczych – Mikołaj Marczyk, natomiast drugi warsztat wykonujący usługi blacharskie – Rudolf Żak i Ryszard Zdziechowicz. Pierwsze piekarnie posiadali: por. Czesław Dybkowski, Stanisław Kasprzak, Jan Młodzik i Stanisław Walenciak.(…)„.
O obronie samego warsztatu przez rozgrabieniem przez Rosjan w artykule
„O człowieku, który się ruskim postawił„
Nie zapomniano o nim jednak w UB, bowiem został aresztowany 7 października 1949 r. w czasie pracy w warsztacie (w depozycie aresztu były m.in. klucz francuski, wiertła, punktak…). Na przebiegu śledztwa i późniejszym wyroku zaważyła niewątpliwie komunistyczna przeszłość Mikołaja Marczyka. Po blisko dwóch latach w akcie oskarżenia zapisano:
„Oskarżony Marczyk Mikołaj (…) w perfidny sposób przedstawił zbrodnię katyńską, przekonując słuchających, że dokonała tego Armia Radziecka. W ten sposób oskarżony Marczyk Mikołaj usiłował powstrzymać, zahamować zapał polskiego ruchu oporu do zbrojnego działania i wyzwolenia się spod jarzma okupacji imperializmu niemieckiego oraz wzbudzić nienawiść do Związku Radzieckiego, ostoi pokoju światowego niosącego wyzwolenie uciskanym narodom.”.
14 lutego, przy drzwiach zamkniętych, rozpoczął się proces. Skazano go na dwa lata więzienia. Wyszedł z więzienia 27 lutego 1952 roku po wystąpieniu o łaskę do prezydenta Bieruta przez jego żonę, Lidię Marczykową. Nie są znane jego dalsze losy.
Cały okres PRL trwała propagandowa walka o rok zbrodni katyńskiej. Podawany w propagandzie rok 1941 był próbą przypisania Niemcom zbrodni sowieckiego NKWD. Inskrypcja na naszej Ścianie Pamięci jest pozostałością po sytuacji, w której umieszczenie innej daty było niemożliwe ze względów „politycznych”.
Bardzo proszę o kontakt osoby, które mają informacje na temat Mikołaja Marczyka z okresu jego pobytu w Mirsku i o jego dalszych losach po opuszczeniu Mirska.