Okres II wojny światowej stanowi „białą plamę” w historii naszych terenów. Jest to związane głównie z przesiedleniami, które były konsekwencją Konferencji Poczdamskiej. Ci, którzy w tym czasie zamieszkiwali tereny Gór Izerskich zostali do roku 1947 r. przesiedleni, na ich miejsce przybyli osadnicy, którzy nie mieli powodów, by pielęgnować pamięć o dawnych mieszkańcach. Władze zachęcały wręcz do niszczenia pozostałości po nich, choć ludność polska po 6 latach wojny i tak nie miała powodów do darzenia Niemców sympatią. Dodatkowo żołnierze Armii Czerwonej, która ten teren zajęła w maju 1945 roku, poczynali sobie jak zwykli bandyci i rabusie, co przyczyniło się do pomijania tego okresu we wspomnieniach i relacjach. Skutkiem tego stanu rzeczy informacje o tych czasach wojny i tuż po nich są, niestety, fragmentaryczne.
W 1938 roku Hitler zaczął żądać cesji Sudetów, a potem także ustępstw terytorialnych dla Polski (Zaolzie) i dla Węgier (Ruś Zakarpacka). Odmowa Czechów (24 września) spowodowała zwołanie konferencji do Monachium (29-30 września), na której Hitler, Mussolini, Chamberlain i premier francuski Daladier zaakceptowali żądania niemieckie.
Mieszkańcy Mirska i okolic mogli poczuć przedsmak wojny już w 1938 roku. Jako tereny znajdujące się przy granicy Czechosłowacji, były one rejonem koncentracji oddziałów Wehrmachtu przed przekroczeniem Sudetów. Według relacji byłych mieszkańców, przygotowując zajęcie Sudetów armia niemiecka została rozkwaterowana na trzy miesiące wzdłuż granicy czechosłowackiej. Oddziały stały na kwaterach w całej gminie mirskiej, zwłaszcza zaś w Giebułtowie, Wolimierzu oraz Czerniawie i Pobiednej. Zajęto wtedy umocnione rejony nadgraniczne co poważnie osłabiło możliwości czeskiej obrony. Schrony, które wówczas zostały uchwycone przez Niemców, są widoczne przy drodze na Liberec i w wiosce Jizerka.W pierwszej dekadzie października całe Sudety wraz z 800 tysiącami Czechów, wielkimi ośrodkami przemysłowymi, znalazły się w granicach Rzeszy.
Mało znanym faktem jest to, że gdyby nie wybuch wojny, niektóre konkurencje Zimowych Igrzysk Olimpijskich 1940 roku (2-11 luty) rozgrywano by w Szklarskie Porębie.
W marcu 1939 roku pod wpływem Berlina od Czechosłowacji oderwała się Słowacja, formalnie niezależna, praktycznie (na mocy układu z 23 marca) pod dominacją niemiecką. Armia słowacka razem z Niemcami 1 września o godzinie piątej zaatakowała Polskę. To taki dość słabo nagłaśniany fakt z kampanii wrześniowej. Wojska słowackie dotarły do okolic Nowego Targu, Krynicy i Sanoka.
Nasza bliska okolica miała swój udział w rozpoczęciu II wojny światowej – 1 września jedno z lotnisk Luftwaffe było zlokalizowane w Altkemnitz. (N50 54 30 E15 36 00, dla miłośników GPS, czyli w Starej Kamienicy, dokładnie między Starą Kamienicą a Rybnicą).
Sam początek wojny nie był zbyt fortunny dla rodziny Schaffgotschów, dawnych właścicieli Mirska. 22 września 1939 roku zginął Fritz von Schaffgotsch w potyczce z polskim oddziałem koło miejscowości Zawady w okolicach Skierniewic.
Ludność nękaną wojną ochraniała przynajmniej zima, bowiem zimy lat 1936-1939 były bardzo ciepłe. Zmieniło się to w latach następnych – bardzo dokuczały zimy w latach 1939 – 1942, były one najmroźniejsze od połowy XVIII wieku. Okres wojny to poważne ograniczenia zaopatrzenia ludności (system kartkowy) oraz zmniejszenie liczby mężczyzn w związku z poborem do wojska, co powodowało niedobór pracowników.
Terenów nam najbliższych nie dotknęły na szczęście bezpośrednie działania wojenne i zniszczenia nimi spowodowane. Z brakiem rąk do pracy radzono sobie wykorzystując więźniów narodowości żydowskiej oraz jeńców wojennych.
W mirskiej parafii katolickiej w 1940 roku aż dwa razy odprawiano żałobne nabożeństwa za poległych na wojnie. Jeden z nich zginął w zestrzelonym samolocie, drugi w czasie agresji na Francję (Księga zmarłych parafii Mirsk rok 1940, nr 16 i 23. s.357-362)
W 1941 roku zginęło na froncie wschodnim 3 żołnierzy z parafii rzym.-katolickiej w Mirsku.
W 1942 roku zginęło 5 żołnierzy z parafii rzym.-kat w Mirsku, jak podaje księga zmarłych (Księga Zmarłych Parafii Mirsk 1942 rok).
Od 1943 roku aż do końca wojny trwała produkcja wojenna w pobliskiej Leśnej. Do pracy przymusowej użyto tu więźniów z Gros Rosen. W wykutych w skałach pomieszczeniach, a także w dobrze zamaskowanych zakładach produkowano części do sprzętu wojskowego.
W 1943 roku zginęło 3 żołnierzy z parafii katolickiej w Mirsku, jak podaje księga zmarłych parafii
.
Dnia 27 lipca 1944 r. w Moskwie podpisano porozumienie między PKWN i rządem ZSRR w sprawie przyszłych granic Polski. Artykuł 4 porozumienia mówił o granicy zachodniej przyszłego państwa polskiego. Artykuł ten otrzymał następujące sformułowanie: „Rząd ZSRR uznał również, że granica między Polską a Niemcami winna być ustalona wzdłuż na zachód od Swineminde do rzeki Odry, pozostawiając miasto Szczecin po stronie Polski, dalej w górę Odry do ujścia rzeki Nejza, a stąd rzeką Nejza do czechosłowackiej granicy. Rząd radziecki przyjmuje na siebie zobowiązanie przy ustalaniu granicy państwowej między Polską a Niemcami popierać żądania ustalenia granicy według wymienionej wyżej linii”.
W grudniu 1944 r. do tutejszych okolic zaczynają docierać w większej liczbie uciekinierzy z terenów leżących poza granicami Rzeszy. Mieszkańcy ucieczkę tę oglądali z zaciekawieniem. Dopiero późniejsze grupy z Wrocławia, a także północnych regionów Dolnego Śląska wprowadziły ich w przerażenie. Dotychczas bowiem front był daleko, a teraz przekonano się, że nieuchronnie jest coraz bliżej.
Z księgi metrycznej chrztów dowiadujemy się, że wiele chrztów pochodziło z innych terenów. Tak w miesiącach styczeń – marzec 1945 r. były w Mirsku chrzty z Wrocławia, Oleśnicy, Lubiąża (pow. Wołów), Opola, Będzina, Inwałdu k/Wadowic, Cięciwy k/Żywca, Suchej, Żywca oraz z Ukrainy z miejscowości Luba i Bereska. Były to zapewne dzieci uciekinierów.
„Wszystkie domy Lwówka i okolicy były wówczas przepełnione. Miasta i wsie tutejszego regionu miały podwójną ilość mieszkańców, a Lubomierz i Świeradów w pewnym okresie potroiły liczbę ludności” (w Księdze Chrztów w Mirsku zanotowanych jest 84 chrzty).
Brakowało kwater po domach, wobec czego uciekinierzy koczowali często pod gołym niebem, na podwórzach obejść lub na poboczach dróg. Powstawały często konflikty pomiędzy ludnością a cofającą się armią niemiecką.
„Ulicami Lwówka przesuwał się korowód zmarzniętych uciekinierów, w większości dzieci, kobiet i starców. Szli ciągnąc za sobą ręczne wózki lub wprost nieśli tobołki na plecach, zatrzymując się tylko na czas niezbędnego odpoczynku. Był to przez nikogo nie kierowany przemarsz”.
Z chwilą ataku wojsk radzieckich i polskich w rejon Lubina, Legnicy i Bolesławca rozpoczyna się ucieczka ludności z tych powiatów, ale wraz z ludnością zaczynają uciekać hitlerowcy z miasta i powiatu lwóweckiego. Wraz z nimi uciekać zaczynają kobiety i dzieci oraz duża liczba młodzieży.
Od 1944 roku mieszkańcy Mirska mieli do czynienia z uchodźcami, którzy opuścili swe miejsca zamieszkania na rozkaz władz i z obawy przed nadciągającymi ze wschodu Armią Czerwoną i Wojskiem Polskim. Przybywali tu też ranni żołnierze na leczenie i rekonwalescencję. Zaczęto sobie uświadamiać, że do tego spokojnego miasteczka coraz bardziej zbliża się front.
W drugiej połowie stycznia 1945 roku dotarły do Mirska już nie pojedynczo, ale całymi fala uciekinierzy z Wrocławia i sąsiednich powiatów. Było to związane z rozkazami, na mocy których ludność cywilna pod groźbą śmierci miała ewakuować się z terenów zajmowanych przez wojska radzieckie, niszcząc za sobą całą infrastrukturę. Uciekinierzy obierali jedną z dwóch tras: w stronę Lubania i Zgorzelca albo w stronę Świeradowa Zdroju a następnie na Czechy. Wszystkie domy Lwówka i okolicy były wówczas przepełnione. Miasta i wsie tutejszego regionu miały podwójną ilość mieszkańców, a Lubomierz i Świeradów w pewnym okresie potroiły liczbę ludności. Z tego okresu w Księdze Chrztów w Mirsku zanotowane są 84 chrzty, niewątpliwie związane z tą migracją. Władze lokalne nie były w stanie zapewnić dla takiej masy ludzi kwater, wobec czego uciekinierzy koczowali często pod gołym niebem, na podwórzach obejść oraz na poboczach dróg.
Pomimo nakazów niektórzy próbowali przekonywać do pozostania pomimo zbliżającego się frontu. Te postawy były bezwzględnie karane śmiercią. Rozstrzelano wtedy kilku sołtysów w powiecie lwóweckim za odmowę ewakuacji swoich wsi. Jeden z mieszkańców Zbylutowa, z zawodu murarz, namawiał ludność do pozostania i wywieszenia białych flag. Został on aresztowany i odesłany do Lwówka. Tu przyczepiono mu tablicę z napisem: „Verräter” (zdrajca) i tak oprowadzano go po mieście. Następnie publicznie rozstrzelano – zwłoki leżały na placu przez 24 godziny, potem pochowano je w rowie przy placu. Podobna sytuacja zaistniała i w Mirsku.
Pięciu żołnierzy niemieckich, którzy usiłowali zdezerterować z armii niemieckiej (według innych relacji spóźnili się o jeden dzień do jednostki), zostało schwytanych i rozstrzelanych 20 lutego na rynku w Mirsku. Byli to: szeregowy Henryk Kunze, lat 18, starszy szeregowy Jan Rumpler, lat 21, szeregowy Jan Weip, lat 26, starszy szeregowy Henryk Mitter, lat 37 oraz Michał Fischer, lat 34. Wszyscy należeli do 2 batalionu 98 Regimentu Grenadierów Pancernych. Zostali pochowani w dniu 21 lutego na cmentarzu przykościelnym. Innymi ofiarami byli francuscy robotnicy przymusowi, których barak znajdował się na terenie dawnego ZPL Skarbków. Pięciu z nich usiłowało zbiec, zostali jednak schwytani i rozstrzelani koło Rębiszowa.
Wiele zniszczeń dokonała nie wojna, ale desperackie zarządzenie Hitlera. 15 marca 1945r. Albert Speer zameldował Hitlerowi, że „wojna jest przegrana” i że należy znaleźć drogę porozumienia z Anglią i Ameryką. Reakcja Hitlera była nieoczekiwana. Oświadczył on, że jeśli wojna miała być przegrana, to winien zginąć cały naród niemiecki i wydał rozkaz niszczenia fabryk, mostów, gmachów publicznych, aby nic nie dostało się w ręce wroga, a całe Niemcy stały się pustynią. Oficjalny rozkaz Hitlera nakazujący zostawiać za sobą spaloną ziemię nosi datę 19 marca 1945 r. Zniszczeniami na mocy tego rozkazu został dotknięty także Mirsk. W samym Mirsku zostały wysadzone mosty na Kwisie (2 drogowe i kolejowy), a przy tym zburzony został częściowo dom, który stał w pobliżu mostu na Rębiszów. W Mlądzu hitlerowcy chcieli wysadzić miejscowy młyn. Ponieważ wiadomość o tym, że wojna się kończy dotarła już tu pomiędzy miejscową ludność, mieszkańcy wyjątkowo sprzeciwili niemieckim saperom i do wysadzenia nie doszło.
Propaganda hitlerowska straszyła ludność złym zachowaniem Rosjan jak i Polaków w stosunku do ludności cywilnej oraz jeńców wojennych. Stosunek ten określany był przez rozkazy dowódców zarówno radzieckich, jak i polskich. W dniu 17 lutego instrukcja Głównego Zarządu Polityczno – Wychowawczego WP w sprawie zachowania właściwej postawy wobec ludności niemieckiej. Dalej rozkaz nr 51 Naczelnego Dowódcy WP z dnia 22 III. Wreszcie rozkaz nr 19 dowódcy I Armii WP, gen. Stanisława Popławskiego, wydany w Birkenwerder. Rozkazy te przestrzegały przed „zbyt surowym traktowaniem” zarówno jeńców branych do niewoli, jak też ludności zajętych miast i wiosek. Wytyczne zalecały, aby na zajętych terenach powoływać organy władzy spośród lojalnych Niemców. Wytyczne stwierdzały: „Nasz stosunek do Niemców winien być surowy, lecz sprawiedliwy. Będziemy ścigać przestępców wojennych, dygnitarzy hitlerowskich, ale wobec szeregowych członków partii hitlerowskiej nie będziemy stosować represji, jeśli okażą się oni lojalni w stosunku do nowej władzy”. Jak można przeczytać w obecnie dostępnych materiałach, było z tym postępowaniem różnie.
Od 12 do 16 lutego toczyły się walki w Lwówku Śląskim i jego okolicach. Obrona składała się z niewielkich pododdziałów wojska wspartych policją i 2 kompaniami Volkssturmu. Rosjanie celowo niszczyli miasto ogniem dział i wyrzutni rakietowych. Zniszczenia sięgały 40% zabudowy. Bardzo podobne są relacje mieszkańców opisujące wkroczenie oddziałów radzieckich. Najbardziej pożądanym trofeum były zegarki, nie gardzono też innym mieniem.
Znacznie poważniejsza bitwa była związana z obroną Lubania. Można powiedzieć, że był to ostatni znaczący sukces wojsk niemieckich, który pozwolił zatrzymać pochód Rosjan na tych terenach i doczekać we względnym spokoju końca wojny. Bitwa ta rozpoczęła się 17 lutego od ostrzału artyleryjskiego miasta. Ciężkie walki obronne w samym mieście i jego okolicach toczyły się do 28 lutego. 1 marca rozpoczęto kontratak (operacja „Kozica”), którego celem miało być okrążenie i zniszczenie wojsk radzieckich w rejonie Lubania oraz odzyskanie połączenia kolejowego Zgorzelec – Lubań – Jelenia Góra. 6 marca wyparto Rosjan z rejonu Lubania, 9 marca przywrócono ruch na trasie kolejowej, 3 Armia Pancerna Gwardii, dowodzona przez gen Pawła Rybałkę, została tak poważnie osłabiona, że wycofano ją z walki dla uzupełnienie ludzi i sprzętu. Propaganda hitlerowska starała się wykorzystać ten sukces, w Lubaniu był po bitwie nawet J. Goebbels. Przytaczano potem w materiałach propagandowych relacje o bestialstwie żołnierzy radzieckich wobec ludności cywilnej i jeńcach wojennych.
Odcinek niemieckiego programu propagandowego z relacją o tej bitwie (od 8:30)
Gryfów Śląski staje się po tych wydarzeniach miastem przyfrontowym, nie są jednak prowadzone tu działania wojenne. 8 maja do miasta wkroczyły oddziały radzieckie 31 Armii.
W czasie operacji dolnośląskiej, przeprowadzonej przez I Front Ukraiński, doszło do tego, że powiat lwówecki został rozdzielony linią frontu na dwie połowy. Linia ta zatrzymała się na rzece Bóbr od miejscowości Górczyca poprzez Sobotę, Płakowice, Lwówek, Brunów, Żerkowice, Włodzice i dalej przez teren powiatu bolesławieckiego. Już jednak w połowie kwietnia linia frontu przesunęła się w okolice Lubomierza. Ewakuacja ludności niemieckiej z konieczności odbywała się w kierunku Świeradowa Zdroju i w tym samym kierunku wycofywała się armia niemiecka. Za nimi postępowały wojska radzieckie.
4 maja wkroczyły one do Rębiszowa, natomiast jeszcze wieczorem 8 maja żołnierze niemieccy wysadzili most na Kwisie w Mirsku (dzień wcześniej most na drodze na Proszówkę i kolejowy).
Zajęcie całej południowej części powiatu nastąpiło w czasie tzw. operacji praskiej w dniach 7-9 maja 1945 roku. Ziemia lwówecka została opanowana przez 31 Armię I Frontu Ukraińskiego. Dowódcą Frontu był marszałek Koniew, a 31 armią dowodził generał Paweł Szafranow. Sam Mirsk od marca przygotowywany był do obrony. Nie miała to być walka na podobieństwo Lubania czy Lwówka, lecz opóźnianie marszu przeciwnika przez zamaskowane stanowiska dział i inne lokalne punkty oporu. Oddział Organizacji Todt zajmował się przygotowywaniem stanowisk obronnych. Na pewno w jednym z nich, na Górze Marcowej, były działa przeciwlotnicze 88 mm. Podczas wędrówek po okolicy odnalazłem wiele pozostałości po okopach z czasów wojny. Przypuszczam, że na Górze Skarbkowej znajdowało się stanowisko dział przeciwpancernych 75 mm, które miało kluczować trasę Proszówka – Mirsk i Rębiszów – Mirsk. Opieram się tu na pozostałościach okopów oraz odnaleziony niewypałem pocisku przeciwpancernego na polach pod „kaolinowym” lasem.
7 maja mieszkańcy naszej okolicy, również Gryfowa, otrzymali nakaz ewakuacji, nie został one jednak wypełniony. Tego dnia został wysadzony most na Kwisie obok zakładów lniarskich. W samym Mirsku pozostał jedynie niewielki oddział SS, który zadaniem miało być niszczenie przepraw. 9 maja wkroczyły pierwsze oddziały radzieckie, poszukując niedobitków armii niemieckiej oraz zegarków, wkrótce rekwirując także radioodbiorniki i rowery.
Radziecka komendantura mieściła się w budynku sądu (obecnie MOPS) oraz w budynku przy ul. Dworcowej 8 . Po okolicy, głównie w lasach, zostały rozlokowane oddziały 88 Dywizji Piechoty. Okres pomiędzy wkroczeniem Armii Czerwonej (09.05.1845) a opuszczeniem przez nią Mirska (17.08.1945) stanowi jedno pasmo grabieży i chamstwa, maskowanych pozorami praworządności.
Oto relacja radzieckiego oficera politycznego z pierwszych dni pobytu w Mirsku.
„[…] Po przybyciu do Friedebergu zaczęliśmy od wyboru dzielnicy, w której znajdować się miała kwatera dywizji. Zdecydowaliśmy się na dziesięć budynków na przedmieściach. Niektóre domy były opuszczone, ale w kilku mieszkali Niemcy. Musieliśmy ich eksmitować i nakazać przeniesienie do któregoś z wielu pustych budynków w innych dzielnicach[…]”
„[…] Bez pośpiechu przemierzałem ulice i z każdym krokiem narastało we mnie zdziwienie: wszystko wydawało się wyjątkowe, piękne i zadbane. […] Ale tutaj wszystko przyciągało oko, szczególnie architektura i zdobienia trzypiętrowych kamienic w żółtym odcieniu, stojących w idealnej linii prostej. Odniosłem wrażenie, że wojna ominęła to miasteczko, a mieszkańcy nie doświadczyli żadnych nieszczęść i cierpień. Ulice i chodniki były czyściutkie, wszystko tonęło w zielonkawym świetle przenikającym przez liście drzew, których gałęzie tworzyły łukowate sklepienia pomiędzy chodnikami. We wszystkich oknach stały doniczki z kwiatami. Przed wszystkimi frontowymi drzwiami rozciągały się trawniki z kwietnymi klombami. Nie było żadnych ogrodzeń, tak powszechnych w Rosji. […]
Zakochałem się w tym cichym i przytulnym miasteczku […]”.
W relacji tej spomiędzy politycznej poprawności wyziera realny stosunek okupanta do okupowanych. Pijany szeregowy z 214 dywizji oszczał na rynku, niedaleko wejścia do kościoła pastora Gussowa. W relacji przedstawiono to jako wręcz zabawny epizod. Nie jest to zbyt prawdziwa relacja, choć podobno ten sałdat wraz ze swym dowódcą pastora przeprosił. 12 maja pastor już nie żyje…
Jako „gorączkę paczkową” określił autor regularny rabunek wszystkiego przez oficerów, agentów Smiersz’a, kwatermistrzostwo – „[…] Cała ludzka energia w kwaterze skupiała się na zdobywaniu rozmaitych przedmiotów i wysyłaniu paczek. Teraz, zamiast dwóch przydziałowych paczek do domu na miesiąc, oficerowie wysyłali po pięć i dziesięć. Zastępca naczelnika wydziału politycznego dywizji, podpułkownik Piotr Iwanowicz Icchak pobił rekord. W półtora miesiąca (maj-czerwiec) wysłał do Odessy sześćdziesiąt paczek[…]”
„Z armii przyszedł rozkaz z pieczęcią „ściśle tajne”. Dywizja miała odebrać mieszkańcom mnóstwo różnych rzeczy, zgodnie z załączoną listą, i dostarczyć do Zarządu Przedmiotów Zdobycznych. Na wykonanie rozkazu mieliśmy dziesięć dni. Przytoczę z pamięci, czego Związek Radziecki domagał się od małego niemieckiego miasteczka, ponieważ czytelnikowi może się to wydać interesujące: motocykle – 3, rowery – 161, pianina – 16, radia – 49, maszyny do szycia – co najmniej 100, gramofony – 84, płyty gramofonowe – co najmniej 3 tysiące, […] miedziane klamki – kilkaset, […] bańki na mleko – co najmniej 50, papa izolacyjna – dużo. I tak dalej, na przykład: dziecinne wózki, farby ścienne, sznurek, igły, nici […]”.
Według przypuszczeń pierwszych osadników ofiarą Rosjan był ppor. Janusz Słomiński, polski oficer, który starał się powstrzymać grabież. Został on ciężko ranny w wypadku, gdy doszło do zderzenia prowadzonego przez niego motocykla z rosyjskim gazikiem. Rannego oficera przewieziono do szpitala w Mirsku, lecz nie pozwolono na to, by pomocy udzielił mu niemiecki lekarz, doktor Rudolf Jakob, w wyniku czego ppor. Słomiński zmarł. Według relacji świadka tego zdarzenia dr Jacob chciał przeprowadzić operację, która mogła uratować życie porucznika, lecz zakazali tego obecni na miejscu Rosjanie.
Po 16 lipca, na rozkaz Stalina, Śląsk był ogołacany przed przejęciem przez Polaków. W Mirsku całkowicie zdemontowano zakłady tekstylne, opróżnione zostały wszystkie fabryczne magazyny (każdy oficer dywizji dostał 50 metrów materiału, żołnierze po 20 metrów), z mleczarni zostały tylko ściany i dach, pięć warsztatów mechanicznych i samochodowych załadowano na ciężarówki i przewieziono na stację kolejową do czekających wagonów, pozabierano krowy z pobliskich gospodarstw.
Konkluzja autora wspomnień – „Sowieci zabrali z Niemiec wszystko, co im wpadło w ręce i co udało się przetransportować do Związku Radzieckiego”. To jest dokładny cytat…
Od początku wojny używano do pracy jeńców wojennych. Najpierw byli to Polacy, potem Francuzi, a w miarę postępu wojny także jeńcy innych narodowości. Oprócz jeńców sprowadzano do pracy przymusowej ludzi pochodzących z łapanek i innych przymusowych deportacji. Na naszym terenie jeńców zatrudniono w kopalni cyny w Gierczynie. Równocześnie w Rębiszowie działały dwa obozy jenieckie. Jeden dla Anglików, którzy musieli pracować w kamieniołomach. Drugi dla Serbów (Jugosłowianie), którzy pracowali u miejscowych gospodarzy. Było ich 54. Przybyli oni do Rębiszowa w listopadzie 1941 roku w miejsce jeńców francuskich, których przeniesiono do Zaręby. Z obozu do gospodarzy jeńców prowadzili żołnierze codziennie przed 6-tą rano i przyprowadzali około godziny 19-tej. Jeniec otrzymywał wyżywienie u gospodarza, u którego pracował. Jeńcy wykonywali wszystkie prace w gospodarstwie, bo gospodarze byli przeważnie w wojsku. Stosunki między jeńcami czy przymusowymi pracownikami a Niemcami były na ogół dobre, gdyż brak było męskich rąk do pracy. Ponoć jeńcy byli też przetrzymywani Uboczu, Wieży i Mroczkowicach.
Gorzej było w obozach, gdyż tu żołnierze niemieccy wymagali bezwzględnego posłuszeństwa.W obu obozach były bunty jeńców. Dlaczego wybuchł bunt wśród Anglików – nie wiadomo, byli oni zupełnie odizolowani od otoczenia, wiadomo jedynie, że doszło do walki wręcz z żołnierzami. Natomiast jeńcy jugosłowiańscy zbuntowali się na skutek złego traktowania. Żołnierz, który najbardziej zawinił został wysłany karnie na front.
Obóz jeńców angielskich był filią obozu Stalag VIII A w Gorlitz lub Stalag VIII B w Łambinowicach. W Rębiszowie były grupy robocze o numerach E232 i 62 11201, przy czym jedna podlegała pod Stalag VIII B w Łambinowicach, druga pod Stalag VIII A w Gorlitz. Wśród grup roboczych, które znajdowały się w naszej okolicy, natrafiłem jeszcze na E227 Hartha (Zacisze), E233 Wiese (Wieża), 29 11101 Stalag VIIIA Greiffenberg (Gryfów ?, basalt works – praca przy bazalcie), 62 11201 Stalag VIIIA Rabishau (Rębiszów, stone mill – kruszarka kamieni).
W Skarbkowie istniał obóz dla Francuzów, którzy byli zatrudnieni w miejscowej przędzalni. Budynek, w którym przebywali, został podobno rozebrany w latach 70-tych.
Osobnym rozdziałem historii Mirska są filie obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, które znajdowały się nieopodal naszego miasta. Najbliżej położony był obóz w Skarbkowie (Groflich-Rohsdorf, w relacji więźniarki Grety Majzels nazwany Bersdorf-Friedeberg). Obóz został utworzony pod koniec czerwca 1943 roku. Był to początkowo obóz Organizacji Schmelta (organizacja utworzona przez w 1940 roku przez Alberta Schmelt’a, odpowiedzialna za zatrudnianie ludności, głównie żydowskiej, w zakładach pracy oraz tworzenie obozów pracy przymusowej, likwidacja obozów trwała do 1944 roku, sam Schmelt popełnił samobójstwo 17.05.1945 r. w Szklarskiej Porębie), od lipca 1944 r. filia KL Gross-Rosen, o czym poinformował więźniarki komendant obozu (nazwisko nie zostało odnotowane, miał stopień sturbannfuhrera SS).
Oficjalnie przejęcie obozu nastąpiło 4 września, kiedy nadano 150 więźniarkom numery obozowe (56051-56100 oraz 56201-56300). Sam obóz znajdował się na stoku Marcówki, wzniesienia położonego po lewej stroni drogi z Mirska do Proszówki, zaraz za mostem na Kwisie. Do dziś zachowały się resztki fundamentów baraków. Więziono tu do 250 kobiet narodowości żydowskiej z Zagłębia Dąbrowskiego. Pracowały one dla firm AEG (Allgemaine Elektrizitats-Gesellschaft) oraz Teichgraber (późniejsze ZPL).
Wyżywienie było bardzo złe – więźniarki zbierały liście kapusty, resztki ziemniaków, podbierano siemię lniane z fabryki. Obóz ten został zlikwidowany z końcem stycznia lub początkiem lutego 1945 r. Więźniarki pieszo ewakuowano do AL Kratzau (obecnie Chrastava w Czechach), 60 km w ciągu 2 dni w zimie.
Baraki zostały rozebrane w latach 50-tych (przez pewien czas służyły jako magazyny sprzętu elektrycznego dla pobliskiej fabryki). Na papierze, którym uszczelnione były drewniane ściany baraków, odkryto w czasie rozbiórki nazwiska i adresy więźniarek. Niestety, według relacji osoby będącej przy rozbiórce baraków, wszystkie pozostałości po nich zostały spalone.
Trudno określić na ile samodzielny był podobóz w Mroczkowicach. Było to ok. 80 więźniarek zgromadzonych w stodole i zatrudnionych przy przeróbce lnu. Relacja więźniarki dotyczy okresu od lutego 1944 r. do 27 maja 1944 r., kiedy to więźniarki przeprowadzono do obozu w Skarbkowie.
Znacznie większy był obóz Gebhardsdorf (Giebułtów). Pod koniec 1944 r. znajdowało się w nim 300 Żydówek węgierskich, w grudniu tego roku przybył jeszcze 200-osobowy transport Żydówek polskich z Oświęcimia. Opis obozu w relacji byłej więźniarki, Hadesy Helberstadt, przedstawia się następująco: „Żydówka z Polski pełniła funkcję starszej obozu […] Mieszkały w pokojach; były tam szafki, czyste naczynia, Waschraumy. Pomieszczenia mieszkalne były bardzo czyste. Więźniarki spały na podłodze, przykryte kocem. W obozie woda była tylko zimna, bielizny nie zmieniano, mydła było mało (1 kawałek na miesiąc) tak, że pierwszy zachwyt zmienił się powoli w rozczarowanie. Pranie było surowo wzbronione, a czystość trzeba było zachować. W dzień więźniarki pracowały, w nocy – nielegalnie – prały, co w znacznym stopniu wyniszczało siły kobiet. Pracowano na 2 zmiany, w dzień i w nocy. W niedzielę po nocnej zmianie nie pozwalano spać, gdyż ten dzień, jako dzień odpoczynku, był przeznaczony na generalne sprzątanie. W lagrze były dwa bloki, w jednym mieszkały Węgierki, w drugim Polki. W każdym pokoju mieszkało 40 kobiet. Na terenie obozu znajdował się również II-piętrowy budynek. Na pierwszym piętrze znajdowały się 2 Stuby (pomieszczenia mieszkalne, noclegownie), Essraum (jadalnia), 2 Waschraumy (łaźnie); pokój w budynku był średniej wielkości, więźniarki spały tu również na podłodze. Drugie piętro obejmowało 3 Stuby, izbę chorych, 2 Waschraumy”.
Kobiety pracowały w zakładach przemysłu lotniczego (Flugzeugwerk Aerobau) znajdujących się w fabryce Merfelda. Praca była bardzo uciążliwa i niebezpieczna dla zdrowia, płyny z maszyn i smary powodowały tworzenie się wrzodów i innych chorób skóry. Miały kontakt z cudzoziemskimi robotnikami przymusowymi, których obóz znajdował się w Giebułtowie, a którzy pomagali więźniarkom dostarczając żywność i różne drobiazgi. Poprawnie zachowywał się również personel niemiecki, majstrowie, pomagając nieraz więźniarkom. Wyżywienie pogarszało się w miarę upływu czasu. Śniadanie: zupa i bochenek chleba na 4 osoby (później na 7 osób). Obiad był spożywany na terenie fabryki, w kantynie; 2 dania: Erstensuppe i kartofli w łupinach z gulaszem, czasem kasza lub budyń. Kolacja – kartofle w łupinach. Personel obozu składał się z Lagerfuhrerki, Aufseherek (strażniczek) oraz Legeraleste (starszej obozu) – więźniarki, polskiej Żydówki. W jednej z notatek odnalazłem częściowo nieczytelne nazwisko komendantki – Kommandantfuhrerin Lydia Dynel. Komendantka biła i szykanowała więźniarki, w czym pomagała jej szczególnie, określana jako najgorsza, esesmanka Greta. Jest informacja o zamęczeniu przez komendantkę na śmierć umysłowo chorej przez bicie i polewanie wodą na mrozie. Izba chorych była kierowana przez lekarkę, Żydówkę holenderską, lecz do „leczenia” przyjmowano tylko chorych z temperaturą ok. 40 stopni.
Obóz został ewakuowany 18 stycznia 1945 roku. Więźniarki przebyły pieszo 60 km do AL. Kratzau (Chrastava). Miały tam kontakt z niesławnym Mengele. Z Kratzau przeprowadzono je go obozu w Georgenthal, gdzie pozostały Żydówki węgierskie, żydówki polskie zostały wysłane dalej, ich los nie jest znany.
Natrafiłem na jeszcze jeden powszechnie znany epizod, który „zahaczył” o nasze tereny. Jest to słynna „Wielka Ucieczka”, którą przeprowadzili alianccy jeńcy ze Stalagu Luft III w Żaganiu. Niewątpliwie znana jest wszystkim ekranizacja z gwiazdami: Steve McQuinn’em i Charles’em Bronson’em. Czterech spośród zbiegów przedzierało się do Czechosłowacji przez Góry Izerskie. Byli to porucznik Jerzy Mondschein, Australijczycy Squadron-Leader John Williams i Flight-Lieutenant Reginald Kierath oraz Brytyjczyk Flight-Lieutenant Lester Bull.
Kilka słów o naszym rodaku: urodzony 18 marca 1909 r w Warszawie, w 1935 r. ukończył kurs obserwatorów w Dęblinie i służył w 6 pułku lotniczym we Lwowie. W Wielkiej Brytanii początkowo w 304 Dywizjonie Bombowym „Ziemi Śląskiej” im. Księcia J. Poniatowskiego, następnie w 301 dywizjonie „Ziemi Pomorskiej”. Samolot, w którym por. Mondschein był obserwatorem, uszkodzony przez obronę przeciwlotniczą nad Belgią awaryjnie wylądował w St Trond obok Liege 8 listopada 1941 roku. Z załogi nikt nie zginął, przed pojmaniem spalono dokumenty i samolot. W obozie był głównym krawcem – pod jego nadzorem zaprojektowano, skrojono i uszyto na miarę z przefarbowanych koców około 50 cywilnych garniturów.
Grupa przemieszczała się nocami, za dnia chroniąc się w szopach i budach pasterskich. Którejś nocy przeszli na czeską stronę, zostali jednak zatrzymani przez idący po ich śladach narciarski patrol strzelców górskich. Trafili do więzienia w Libercu, gdzie dołączyli do nich Czech porucznik Ivo Tonder i Brytyjczyk Flying-Officer John Stower. Ci dwaj zostali schwytani podczas kontroli przepustek na dawnej granicy z Czechami. Jechali do Frydlandu, niestety, nie zdołałem dowiedzieć się jaką trasą. Od strony Niemiec istniały dwa: w Zawidowie i na naszej trasie Mirsk-Jindrichovice. Spośród tych sześciu oficerów ocalał jedynie porucznik Tonder. Pozostali zostali najprawdopodobniej rozstrzelani i spaleni w mieście Most w Czechach (do obozu dotarły urny z ich nazwiskami, datą 29 marca 1944 i napisem Brux, to niemiecka nazwa miasta). Stało się tak na mocy haniebnego „Sagan-Befehl” wydanego przez A. Hitlera, przez który zostało rozstrzelanych 50 jeńców biorących udział w ucieczce. Było wśród nich pięciu Polaków, w tym adiutant generała Sikorskiego, major Antoni Kiewnarski, aresztowany pod Jelenią Górą.
Dobry artykuł. Super stronka.
Bardzo ciekawy artykuł. Dużo szczegółowych informacji. Zastrzeżenia mogłyby dotyczyć pewnych uproszczeń, które zmieniają sens interpretacyjny wydarzeń historycznych. Przykładem mogą być zdania: „W 1938 roku Hitler zaczął żądać cesji Sudetów, a potem także ustępstw terytorialnych dla Polski (Zaolzie) i dla Węgier (Ruś Zakarpacka). Odmowa Czechów (24 września) spowodowała zwołanie konferencji do Monachium (29-30 września), na której Hitler, Mussolini, Chamberlain i premier francuski Daladier zaakceptowali żądania niemieckie.”
Konferencja monachijska nie „akceptowała” przejęcia Zaolzia przez Polskę. Owszem, Hitler stawiając swoje żądania terytorialne wobec Czechosłowacji podpierał się argumentem roszczeń polskich i węgierskich, jednak nie było to działanie sojusznicze, czy uzgodnione. Polska toczyła swój osobny spór o Zaolzie od 1919 r. i jedynie zdynamizowanie wydarzeń w 1938 i zwrot jaki nastąpił w Monachium, doprowadziły do polskiego ultimatum z 30 IX wobec Czechosłowacji i, po jego przyjęciu, do wkroczenia wojsk polskich na Zaolzie. Polska widząc opuszczenie Czechosłowacji przez jej sojuszników (Francję i ZSRR) w Monachium, chciała zapobiec, jak się wówczas wydawało, trwałemu przejęciu spornego Zaolzia przez Niemcy. Jak napisał ówczesny ambasador brytyjski w Polsce:” Sprawa Bogumina (którego zajęciu przez siły polskie przeciwstawiali się bezskutecznie Niemcy) przemawia za tym, że było to raczej nieporozumienie niż porozumienie. ” Generałowie niemieccy oburzeni zajęciem tego ważnego węzła kolejowego (Bogumina) sugerowali Hitlerowi natychmiastową akcję zbrojną przeciw Polsce, jednak Hitler przyjął z entuzjazmem i aprobatą odebranie Zaolzia przez Polskę, bo miał względem niej dalekosiężne plany, natomiast dostrzegł, że po zajęciu Zaolzia nieakceptowanym przez Francję (o Anglii i ZSRR nie wspominając), Polska będzie izolowana na arenie międzynarodowej i ulegnie ofercie sojuszu, co, jak wiemy, się nie stało. Stanowcza obrona Czechosłowacji przez Polskę, do czego z kolei namawiał Becka minister spraw zagranicznych Francji Bonnet, przy jednoczesnym dwulicowym porzuceniu sojusznika czeskiego przez Francję, miała doprowadzić, w zamiarach francuskiej dyplomacji, do skierowania agresji niemieckiej na Polskę itd. Tak więc, zajęcie Zaolzia nie było akceptowanym przez mocarstwa spełnieniem żądań Hitlera.
Podobnie, rozwijając pewien skrót myślowy, można skomentować działania wojenne II Armii WP. W artykule jest zdanie: „Z chwilą ataku wojsk radzieckich i polskich w rejon Lubina, Legnicy i Bolesławca rozpoczyna się ucieczka ludności z tych powiatów…” II Armia WP stacjonowała w okolicach Wrocławia i Trzebnicy, ale swój chrzest bojowy przeszła dopiero nad Nysą Łużycką. Być może czegoś nie wiem, ale czy w okolicy Lubina, Legnicy i Bolesławca polskie wojsko brało udział w walkach ? Owszem, musiało być transportowane, a po drodze są te miejscowości, co mogło potęgować popłoch cywilów, jednak co do ucieczki niemieckiej ludności, wymuszało ją wcześniej SS, o czym w innym miejscu wspomina autor niniejszego artykułu.